Gazeta Ubezpieczeniowa – trzecim okiem – Nie czas żałować róż?

2014-GU-34Mijający sierpień kojarzy mi się z pustkami informacyjnymi z dziedziny ubezpieczeń oraz z wojną. To w pewien sposób nawet logiczne – brak ubezpieczenia to brak bezpieczeństwa, a skrajny brak bezpieczeństwa to właśnie wojna. Jest na Ukrainie, w Syrii, Iraku, Afganistanie, Libii. Straszy historycznie, bo 100 lat temu zaczęła się pierwsza wojna światowa, a jeśli chodzi o tę wojnę drugą, to wiadomo: po sierpniu zawsze następuje wrzesień… Nawet jabłka są trochę wojenne, bo jemy je „na złość Putinowi”.

W tym smutnym czasie dostałam jednak miły mail od współpracującej z nami agencji ubezpieczeniowej Asist:

W dzisiejszej „Gazecie Ubezpieczeniowej” ukazał się tekst „Ocal tygrysa, zjedz jabłko” dr Bożeny M. Dołęgowskiej-Wysockiej. Autorka swoim artykułem zachęca do wzięcia udziału w pozytywnej akcji „Kochasz Polskę – zjedz jabłko”. W Asist przyłączyliśmy się do tej inicjatywy – w naszej centrali w Starogardzie każdy mógł się dziś poczęstować pysznym i zdrowym polskim jabłkiem. Zachęcamy wszystkich do aktywnego udziału i życzymy smacznego.

W redakcji także w dalszym ciągu jemy jabłka, choć wczoraj wspomniano coś o śliwkach (polskich). Jednak moim zdaniem na obecnym etapie najbardziej patriotyczne, a nawet obronne są polskie borówki amerykańskie. Dlaczego? No właśnie dlatego, że sojusznicze, amerykańskie.

A teraz, drodzy Czytelnicy, uraczę Was wrażymi jabłkami; rosyjskimi, a na dodatek carskiej proweniencji. Oto fragment powieści mojego ulubionego rosyjskiego pisarza Borysa Akunina, Pelagia i biały buldog. Jak określa sam autor, jest to „kryminał prowincjonalny” z końca XIX wieku, którego główna bohaterka zakonnica (prawosławna oczywiście) siostra Pelagia jest skrzyżowaniem damskiego Sherlocka Holmesa z Herkulesem Poirotem:

2014-GU-34a„…Bo też trzeba wam wiedzieć, że na Jabłecznego Zbawiciela, kiedy niebo powoli zaczyna zawracać z lata na jesień, miasto nasze ulega zwykle istnemu najazdowi cykad, tak że nocą choćby i chciał człowiek zasnąć, to nie zaśnie – takie się ze wszystkich stron trele niosą, tak niziusieńko schodzą gwiazdy, a księżyc to już zawisa tuż-tuż nad dzwonnicami i podobny się robi do jabłka naszej słynnej „śmietanowej” odmiany, którą kupcy tutejsi aż na dwór cesarski dostarczają i nawet do Europy na wystawy wożą. [?] Z okazji Przemienienia Pańskiego, nazywanego także Jabłecznym Zbawicielem, w cerkwi domowej od rana święcono płody. To święto, z dwunastu wielkich przecież nie największe, Mitrofaniusz lubił za barwność i miłą Bogu lekkomyślność. Sam nabożeństwa nie odprawiał, stał z tyłu i z boku, na archijerejskim podwyższeniu, skąd lepiej widać i ozdobioną jabłkami cerkiew, i liczną publiczność, i diakonów w specjalnych „jabłecznych” ornatach – niebieskich ze złotym, naszywanych motywami z liści i owoców. Ojciec Amfiteatrow zaczął święcić jabłka. „Panie Boże nasz, dozwól wierzącym w Ciebie cieszyć się dziełami Twoimi i sam pobłogosław słowem swoim leżące tu płody…” Dobrze.

Nabożeństwo na Przemienienie jest niedługie, radosne. W świątyni pachnie świeżością i sokiem, bo każdy przyszedł z własnym koszykiem jabłek. Koło Mitrofaniusza na stoliku też stał srebrny półmisek z ogromnymi, czerwonymi, ananasowymi „carskimi” jabłkami z biskupiego sadu, soczystymi, słodkimi, pachnącymi. Kogo przewielebny obdarzy, tego szczególnie wyróżni i osobliwą mu okaże przychylność. […] Kiedy siostry ustawiły się w kolejce, by dostać od przewielebnego po jabłku, władyka każdą wyróżnił: tej dał rękę do pocałowania, tamtą po głowie leciutko pogłaskał, do innej znów uśmiechnął się po prostu, a z ostatnią, Pelagią, casus się wydarzył. Nastąpiła niezgraba jedna, ojcu diakonowi na nogę, odskoczyła, przepraszając, w ręce klasnęła i bach! – łokciem prosto w półmisek. Łoskot, brzęk srebra po kamiennej podłodze, na wszystkie strony toczą się radośnie czerwone jabłuszka, a chłopcy ze szkółki cerkiewnej, którym to całkiem się nie należy, bo łobuziaki z nich i urwisy, już rozchwytali drogocenne carskie ananasowe, niczego nie zostawili ludziom godnym, zasłużonym, którzy za Pelagią na swoją kolej czekali. I stale tak z nią jest: nie mniszka, tylko jedno utrapienie piegowate”.
Czy to patriotycznie – ktoś może zapyta – cytować teraz „Ruska” znad rzeki Moskwy? Odpowiem tak: „Ruski” ten Akunin tak całkiem nie jest, tylko w połowie, bo ojciec Gruzin, to po pierwsze. Po drugie jest w opozycji i przemawiał nawet na demokratycznych wiecach. Po trzecie, w ogóle już nie jest w Moskwie, tylko w Paryżu. Na emigracji podobno. Ale czy prawdziwy rosyjski opozycjonista może być dziś w Paryżu? – ktoś kolejny zagadnie. Wszak Paryż marzy dziś tylko o jednym – o wysyłaniu na Wschód swoich Mistrali… A co mnie się marzy? Lektura kolejnej książki Akunina (mam ich w domu kilkanaście), ale ostatnio jakoś nie tłumaczą. Może przez wojnę, a może z innego tajemnego powodu. „Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy” – ktoś powie. Ale mnie ciągle szkoda róż.
dr Bożena M. Dołęgowska-Wysocka

Źródło: Gazeta Ubezpieczeniowa nr 34/2014, str. 5

Data publikacji: 2014-08-26